
Lubię wyznaczać sobie zadania, również i takie na wyrost. Ach! ileż to rozmów, usprawiedliwień z hukiem przelatywało przez moją głowę.Musiałam przygotowywać całe przemówienia usprawiedliwiające własne lenistwo. Ta druga , lepsza strona mojego ja porządnie napracowała się, by przegonić te lepiuchy-śmieciuchy-leniuchy. O konkursie literackim wiedziałam od dawna. Postanowiłam wziąć udział. Plan od dawna siedział nie tylko w głowie, szkic był już w brudnopisie. Potem opanowała mnie wiosenna choroba. Na szczęście przebieg był łagodny, bez skutków ubocznych. Zgodnie z zasadą: co nas nie zabije to wzmocni, zaowocowało ono samodyscypliną. Praca napisana i wysłana. Moje prace zawsze były przekładane dużym ładunkiem emocjonalnym, więc przy głośnym czytaniu niejedna łezka wymknęła się spod kontroli. W niedzielę mam zaplanowany plener nad Martówką.Znam trochę dzikich zakątków. Jak będzie tak będzie,ale szykuje się ciekawy temat do blogów. Dobrze , że nie brakuje mi wyobraźni. Kiedyś jedną z ulic na Bydgoskim Przedmieściu, porównałam do francuskiej ulicy.Byłam tak przekonywująca, że nikt nie kwestionował. A więc Au-revoir.
